Podróże

Podróże

niedziela, 28 czerwca 2015

Francja - podróż trwa, ale kiedyś musi się skończyć... cz.4

Dziś ostatni dzień we Francji, ruszamy i za kilkaset kilometrów znajdziemy się w Niemczech. Tu drogi puste, francuzi odpoczywają. Tylko ciężarówki zapełniają autostradę. Obserwujemy różne zachowania kierowców wielkich „potworów” i wysuwa się taka myśl: że większość zmądrzała. Dojrzeli do dobrej i bezpiecznej drogi, czego nie mogę powiedzieć o litewskich, bułgarskich czy rumuńskich kierowcach. Obserwując i porównując ich styl jazdy, dochodzę do wniosku, że daleko im do zachodnich kolegów. Nie wszystkich należy mierzyć jedną miarą, ale niestety większość jeździ bez udziału rozumu. Wyprzedzają się, blokują pasy, jeden drugiemu nie potrafi ustąpić i wpuścić przed siebie. Co prawda francuzi mają cierpliwość, nie trąbią, nie poganiają światłami, ale na pewno dziwią się skąd bierze się taka głupota, gdy przez długi czas jadą jeden obok drugiego.
Jadąc i obserwując innych uczestników drogi, czas ucieka, stajemy na parkingu i robimy 45 minut pauzy. Udaje nam się spotkać kolegę z tej samej firmy. Miło się rozmawia, a przerwa mija szybko i ruszamy dalej. Pogoda piękna, słonecznie. Na niebie chmury układają się w różne kształty, dzięki czemu widok za oknem jest jeszcze bardziej niesamowity. W czasie tej drogi spotykamy wiele kobiet siedzących za kierownicą, coraz więcej pań decyduje się na taki zawód. Jeszcze nie raz zdziwi nas widok kobiety siedzącej za tym dużym kółkiem. Sporo kobiet również podróżuje jako pasażerki, towarzysząc swoim mężom w podróży po Europie. Wiele z nich jest ich zmiennikami, ciekawy sposób na małżeństwo. Jednak czy to dobry pomysł i sposób na udany związek? Ciężko ocenić. Osobiście wolę opcję pasażera sezonowego.
Wjeżdżamy do Niemiec, tu ruch znacznie większy, mnóstwo osobówek. Przecież trwa weekend, gdzie ci ludzie jeżdżą? Jednak Niemcy uwielbiają jazdę autostradami, korki na nich, które czasami biorą się z niczego. Jeżdżą na kawę nawet kilkanaście kilometrów od domu. Żartujemy, że nawet w wolne dni, nie mogą usiedzieć w domu, tylko gnają przed siebie po swoich autobanach. Stać ich więc podróżują. Samotnie, z rodzinami i zwierzakami. Te najczęściej w klatkach w bagażniku. Super kamperami najczęściej emeryci, korzystający z jesieni życia.
Żałuję, że Niemcy, którzy znani są ze swoich twardych zasad, nie umieją zadbać o porządek na parkingach i czystość w toaletach. Mają z tym spory problem. Brud i okropny odór to norma na zwykłych parkingach. Nawet w Polsce nie natkniemy się na coś tak odstraszającego. Wieczorem dojeżdżamy do parkingu, gdzie zostaniemy do poniedziałku. Piękny wieczór, ciepło i cicho. Możemy posiedzieć koło auta i odpocząć. Kilku kierowców gra w piłkę na placu, inny ćwiczy na małej siłowni, jaką udało mu się zrobić obok przyczepy. Jak się chce można aktywne odpocząć. Udało nam się zatrzymać nad jakimś korytarzem powietrznym, bo nad naszymi głowami przelatuje mnóstwo samolotów.
Najbliższe lotnisko w Hamburgu. Pojawia się pierwsza gwiazdka i dziwne uczucie, że ta sama świeci nad naszym domem, który jest tak daleko. Miło mija czas i nic nie byłoby ciekawego, gdyby nie fakt, że niedaleko od nas spada tajemniczy obiekt. Moja ciekawość bierze górę i idę przekonać się cóż to spadło nam z nieba. Okazuje się że to pęknięty balon z uczepioną kartką ze ślubnymi życzeniami od tajemniczej Anji. Niemki, która postanowiła w ten niecodzienny sposób wysłać życzenia młodej parze, która dzisiaj postanowiła powiedzieć sobie TAK . Kartka została wysłana około 220 km od miejsca, w którym spadła. Ciekawy przypadek, może uda się odnaleźć tajemniczego nadawcę lub młodą parę (niestety mimo wielu prób, nikt nie odpowiedział na moje pytania ).
Romantyczna historia, balon przeleciał taki szmat czasu, żeby spaść tuz obok nas. Gdyby nie to spoglądanie w niebo i podziwianie lecących samolotów, które pięknie oświetlały promienie zachodzącego słońca, nikt by tych życzeń nie miał okazji przeczytać.
Tak oto kolejny dzień za nami. Patrzmy częściej w niebo, nigdy nie wiadomo co z niego spadnie. Dziś niedziela i niestety mamy zakaz poruszania się po drogach. Od pierwszego lipca, zakaz ten obejmie również soboty. Przepis ten dotyczy także Polski. Jak wygląda taka wolna niedziela dla kierowców ? Otóż na pewno śpią a po śniadaniu wszyscy jak jeden mąż, robią generalne porządki w autach. Trzepią dywaniki, porządkują schowki, wywieszają pościel na drzwi kabiny. Odkurzają, najczęściej za pomocą sprężonego powietrz. Krótko mówiąc jeśli mają okazję robią generalne porządki . Później czas na obiad. Niedziela to dzień świąteczny, większość wystawia wszystko na zewnątrz i gotuje. Zapachy roznoszą się po całym parkingu. W między czasie nie próżnują, jedni jeżdżą na rolkach, inni kontynuują mecz z wczorajszego wieczora. Są tacy co biegają i tacy co jeżdżą na rowerach. Dziwne? Czego się nie robi dla zabicia czasu i dla zdrowia. Coraz większa liczba kierowców zaczęła dbać o siebie i swoją kondycję. Oczywiście na każdym parkingu jest taka możliwość, ale dla chcącego nie ma nic trudnego. Po obiedzie drzemka i szykowanie kolacji. Często te posiłki szykują wspólnie, zapraszają się, każdy przynosi coś od siebie. Wiadomo im więcej ludzi tym raźniej i weselej. Co jedzą kierowcy? Wszystko. Gotują sobie normalnie jak w domu, ziemniaki, ryż, makaron. Mają butle gazowe, Garki, czajnik, patelnie. Najbardziej przypomina to biwak. W niektórych autach są już ekspresy do kawy, mikrofalowe kuchenki czy elektryczne czajniki. Niedziela mija, pogoda dopisała, trzeba położyć się wcześniej spać bo jutro rano pobudka. Jutro Polska  czeka nas rozładunek i koniec tej kilkudniowej wyprawy.
Ruszamy o 4 rano, większość tych kolosów tak jak my wraca na trasę. Jedni w naszym kierunku, inni w przeciwnym. Każdy ma jakiś cel. Ruch mimo wczesnej godziny już duży. Pogoda się zepsuła, zimno i pada deszcz. Rozpogadza się dopiero na naszym polskim niebie. Człowiek wraca do siebie i czuje się jakoś inaczej. Czyste toalety, Internet , tylko ludzie jacyś inni. Już nikt na stacji się przyjaźnie nie uśmiecha, wszyscy patrzą się na siebie tak dziwnie i ponuro – czy musimy być takim niesympatycznym społeczeństwem? Trudno mi jakoś sobie to wytłumaczyć. Ciągle narzekamy, marudzimy i na siebie nawzajem psioczymy.
Jedziemy w kierunku Inowrocławia, przejeżdżamy przez mniejsze i większe miasteczka i włosy jeżą mi się na głowie. Ludzie gdzie wy macie rozumy? W jednym z miasteczek rowerzyści nagminnie przejeżdżają przez pasy na rowerach i w dodatku, na 5 jeden obejrzał się czy coś nie nadjeżdża. Cudownie, wyobraźni brak. Przecież czy to osobówka czy to ciężarówka, musi mieć jakiś czas na zatrzymanie, na reakcję. No myślałam, że widziałam już wiele, ale takie zachowanie raczej jest tu codziennością, bo wielu rowerzystów uważa się za nieśmiertelnych. Spotkałam pieszych, którzy bez odwrócenia głowy wchodzą na jezdnię, ale tylu odważnych na rowerach spotykam pierwszy raz. Tutejsi kierowcy widać nauczeni, bo wszyscy zbliżając się do pasów zatrzymują się nawet gdy nikt nie stoi przy krawężniku. Taka oto ciekawostka. A może nie ma się co dziwić?
Rozładunek trwa krótko, na noc stajemy na parkingu, idziemy spać, choć dziwnie tak blisko domu a jednocześnie tak daleko  Od rana piękna pogoda nam towarzyszy, to ostatni dzień naszej podróży i mojej relacji. Dla kogoś z boku to fajna przygoda, ciekawa wyprawa a dla kierowcy to normalny wyjazd. Jedziemy do Torunia na rozładunek. Chylę czoło nad ludźmi, którzy mieszkają w małych miejscowościach, prze które codziennie przejeżdża kilkaset ciężarówek. Nie mogą otworzyć okna, wciąż hałas i kurz i strach, jak bezpiecznie przejść przez drogę. Są oznakowane przejścia, ale mimo wszystko jest to bardzo niebezpieczne, gdy z jednej i z drugiej strony jedzie sznur samochodów i żaden nie ma ochoty się zatrzymać. Większość pewnie się przyzwyczaiła a inni uciekli 
Jedziemy dalej. Zastanawiam się dlaczego tak znaczących różnic jest w naszym kraju, jeśli chodzi o zamożność obywateli. Gdy jechaliśmy przez województwo wielkopolskie, mijaliśmy nowe domy, czyste i odnowione miasteczka, jechaliśmy po ładnych drogach i nagle zauważyłam różnicę. Znaleźliśmy się w kujawsko – pomorskim, a tu zaniedbane gospodarstwa, stare domy, takie które jeszcze nigdy nie były odnowione. Większość przypomina czasy PRL-u. Nie wiem czy dotyczy to całego regionu, ale na pewno tych miejsc przez które przejeżdżaliśmy . Musieliśmy trawić na popularne imieniny bo i zakołysanych panów tu znacznie więcej widać na poboczach.
Wszystko się kończy, te kilka dni minęło szybko i miło. Sporo się wydarzyło, dotknęłam czegoś nowego, trafiliśmy na innych ludzi o których warto było napisać, mieliśmy okazje porównać dwa światy. A co najważniejsze mogłam opowiedzieć o tym jak to jest siedzieć w kabinie ciężarówki i przybliżyć pracę tych wysoko siedzących kierowców. Wyciągnęliśmy kilka znaczących wniosków i doszliśmy do paru ważnych twierdzeń, wracamy do dzieci. Było fajne. Pamiętajmy, wyprzedzając takie wielkie auta, nie zajeżdżajmy im drogi, bo ważą sporo i nie zatrzymają się tak szybko jak byśmy chcieli. Miejmy cierpliwość gdy manewrują i nie mogą wjechać w jakąś bramę czy drogę. A gdy zajadą nam drogę lub wymuszą pierwszeństwo – odpuśćmy, każdy może mieć zły dzień czy to za kierownicą osobówki czy ciężarówki. Nikt nie jest doskonałym kierowcą, królem szos a większa tolerancja i kultura przydałaby się każdemu z nas.

czwartek, 25 czerwca 2015

Francja - podróży ciąg dalszy - cz.3

Wczorajszy upał odszedł w zapomnienie, przeszły burze wysoko w Alpach a u nas pozostały deszczowe chmury i przyjemny chłód. Po przebudzeniu robimy szybką kawę i odjeżdżamy, bo dzisiaj już czas nas goni. Kierujemy się w stronę Grenoble, do miejscowości Saint Lauret du Pont. Przed nami wyrastają coraz wyższe góry a tym samym piękniejsze widoki. Alpejskie szczyty niestety przykrywają chmury.
Ta podróż byłaby wielką przyjemnością, gdyby nie fakt, iż wielka ciężarówka to nie mała osobówka, która praktycznie wszędzie się zmieści. Jazda takim olbrzymem po wąskich, górskich drogach i małych wsiach to dla laika ogromne przeżycie. Ja gdzieś w głębi czuję ciągły strach czy zmieścimy się na drodze z innymi samochodami, czy uda się wjechać w uliczkę a co ważniejsze czy z niej wyjechać. Kierowca pewnie nie ma takich problemów, zna swoje możliwości i swojego auta. Podziwiam tych chłopaków, którzy muszą umieć tak manewrować, aby omijać przeszkody na wąskich drogach. Nie wspomnę już o wielkim talencie cofania i wjeżdżania w bramy czy podjeżdżania do ramp. Może to i kwestia wprawy i każdy musi się nauczyć. Jednak umieć a potrafić dla mnie spora różnica.
Miejscem naszego rozładunku okazała się kopalnia w górach. Dojazd dość ciekawy, z jednej strony drogi skały a z drugiej 12 metrowa przepaść z potokiem. Jednak pocieszający był widok jadących z przeciwka takich olbrzymów jak nasz. Skoro im się udaje to i my damy redę. W czasie rozładunku potwierdza się przez nas teoria, że francuzi to bardzo sympatyczni ludzie. Panowie rozładowują towar, jednocześnie próbują nas poznać. Rozmowa w dwóch językach jest dość problematyczna, ale pomagamy sobie trzecim i rękoma. Gestykulacja jest najbardziej pomocna. Żegnając się w miłej atmosferze ruszamy dalej, teraz przed nami Pontacharra i załadunek.
Pojawia się tylko mały problem, mamy do wyboru dwie drogi. Jedna wskazuje nam nawigacja, a druga mapa papierowa. Ruszamy za radą nawigacji, jednak po kilkuset metrach rezygnujemy, gdyż droga zaczyna nam się zwężać , co nie wróży nic dobrego. Samochód osobowy nie ma takich, problemów, ale kilkunastu tonowa bryła już tak. Próbujemy zawrócić, jak nam się to udało na kilku metrowej drodze? Nie wiem do dzisiaj i w dodatku nic nie uszkodziliśmy. Nie wiem jak ten kolos tego dokonał. Przyczepa całkowicie się złamała ( jak to określają kierowcy). Emocje opadły gdy wyjechaliśmy na szeroką drogę, a ja obiecałam sobie, że kiedyś tu wrócimy, ale już osobówką. Gratuluję nie tylko kierowcy umiejętności, ale francuzom cierpliwości i tolerancji. Cała operacja trwała kilkanaście minut, w tym czasie inni uczestnicy drogi stali i czekali na zakończenie tych ekstremalnych kombinacji. W skrócie wyglądało to tak, wielkie auto na wąskiej drodze, wycofuje w inną, polną...
Miejscem załadunku okazało się małe miasteczko, dookoła którego rozpościerała się widok na góry. Pogoda się poprawiała i można już było zobaczyć ośnieżone szczyty Alp. Dziś potwierdziła się kolejna teoria, że nie wszystkich należy mierzyć według jednej miary. Kierowcy czy to na parkingach czy w miejscach załadunku, często ze sobą rozmawiają. Dzięki takim kontaktom można spotkać ciekawych ludzi. Nam udaje się poznać Rosjanina, który mieszka na Litwie. Po kilku minutowej rozmowie obie strony dochodzą do wniosku, że nie narodowość jest ważna, ale człowiek. Litwin w skrócie przedstawia nam sytuacje w swoim kraju, i podkreśla z uśmiechem na ustach, że za kilka miesięcy na terenie Litwy zostaną emeryci, uczniowie i rządzący. Reszta obywateli, co zaznacza „mądrzejsza” już wyjechała na zachód. Praca podobno na Litwie jest, tylko zarobki są bardzo niskie i nieadekwatne do kosztów utrzymania. Stanowczo zaznacza, że są biedniejszym krajem. Nie wiem czy jest się czym licytować. Rozmowa pewnie trwałaby dalej, ale francuzom skończyła się przerwa obiadowa i wszyscy wrócili do pracy. Pogoda się zepsuła, Litwin odjechał, założyliśmy że do Włoch, bo tak wspominał a my ruszyliśmy do drugiego miejsca załadunku La Rochette. Jednak na miejscu okazało się, że nasz nowy znajomy też tak jest i mogliśmy sobie jeszcze porównać swoje kraje. Jednak każda taka znajomość kiedyś się kończy i nasza dobiegła końca. Litwin odjechał. Podobno istnieje małe prawdopodobieństwo, aby jeszcze kiedyś można było się spotkać.
Francja po malutku cichnie, ludzie rozjeżdżają się do domów, zaczynają weekend. Drogi pustoszeją i tylko te wielkie auta jadą w swoja stronę, jedne do Polski a inne jeszcze dalej na zachód. My również po zakończonym załadunku możemy odjechać, znamy drogę więc ja już nie mam czego się obawiać. Przed nami cztery godziny jazdy. Trzeba przejechać jak najwięcej kilometrów, aby jak najmniej zostało nam na jutro do domu. Praca kierowcy to nie tylko umiejętność prowadzenia tej wielkiej ciężarówki (świadomie nie używam nazwy TIR, gdyż jest to mylna nazwa, oznacza skrót Transport International Routier, czyli Międzynarodowy Transport Drogowy) Ta praca to także załadunki, rozładunki, zabezpieczenie towaru, pilnowanie dopuszczalnej wagi, sprawdzanie dokumentów i szereg innych obowiązków wiążących całość w tej dość męczącej pracy. Zdawać by się mogło, że taki człowiek siedzi sobie i kręci kółkiem, ma wspomaganie, więc nie jest mu ciężko i jeździ po krajach. Zwiedza, poznaje świat i ludzi, ale do końca nie jest tak słodko. Jednak każdy zawód ma swoje dobre i złe strony, każdy w pewien sposób jest stresujący i wymaga odpowiedzialności. Ten zawód na pewno taki jest, kierowca jest odpowiedzialny nie tylko za siebie ale także za tych co poruszają się w koło niego. A ludzie często zapominają, że taki kolos to nie wózek i że można go zatrzymać w sekundzie, że z niego nie wszystko widać i zdecydowanie trzeba czasami uzbroić się w cierpliwość, widząc jak wyjeżdża lub wjeżdża w jakieś miejsce.
Zmęczenie daje o sobie znać, dzień był pełen wyzwań. Żegnają nas pięknie ośnieżone i oświetlone przez zachodzące słońce Alpy. Piękna, górzysta Francja pomału szykuje się do wieczornego odpoczynku, większe miasta przez które przejeżdżamy, jeszcze tętnią życiem, ale te małe zupełnie opustoszały. My jedziemy dalej, aby zatrzymać się na parkingu już bliżej niemieckiej granicy późnym wieczorem. Czas na odpoczynek i naładowanie baterii na dalszą drogę do domu.

niedziela, 21 czerwca 2015

Francja - podróż wielką ciężarówką cz.2

Kolejny ranek i tu bez zmian. Bieganina na stację, do łazienki, z psem na spacer a o 7 wyjazd z parkingu – cel Francja. Pogoda śliczna, piękne niebo, słońce świeci, choć temperatura nie rozpieszcza. Przekraczamy granicę, ale nie ma jakiejś kolosalnej różnicy. Może sama świadomość, że nie jest się we własnym kraju. Ciekawe jest to, że ile razy nie jechałoby się tą drogą, za każdym razem, widoki wydają się piękniejsze. Po tej stronie granicy niebywałe są wysokie wiadukty, którymi przychodzi nam jechać. Z auta osobowego nie widać dobrze wszystkiego co znajduje się na dole, ale z ciężarówki widok jest niesamowity.
Obserwuje kierowców poruszających się po tutejszych drogach i dziwi mnie jedno. Mija nas wielu Polaków, którzy bezbłędnie opanowali sztukę jazdy według niemieckich zasad. To znaczy jeździmy prawym skrajnym pasem, szybko wyprzedamy tylko lewym, nie blokując go i wracamy na prawy. Nie mrugamy na innych, nie używamy klaksonu poganiając przed nami jadących –zwykła kultura . A gdy ktoś włącza się z prawej strony do ruchu, umożliwiamy mu to uciekając na lewo, bez złośliwości i z rozsądkiem. To jak to jest? W tym kraju umiemy a u siebie już nie? Zapominamy czy włącza nam się zarozumiałość i złośliwość? Dziwne to nasze społeczeństwo. Gdzieś dostosowujemy się i tolerujemy zasady a u siebie nie.
Jednak ten kraj to nie do końca same superlatywy. Pod wieloma względami jesteśmy Nr.1. Na przykład dostęp do WiFi. Niemcy mają słabo rozwiniętą darmową sieć. W Polsce praktycznie na każdej stacji można skorzystać z Internetu, a tu niestety nie. Sa stacje benzynowe gdzie możemy po zalogowaniu przez 2 godziny korzystać z sieci, jednak w porównani do Polski jest ich znacznie mniej. Kolejny dzień za nami, kończymy go na olbrzymim parkingu pod Baden Baden, wśród kilkuset innych ciężarówek, ustawionych równo jedna koło drugiej. Nowy dzień wita nas słonecznie, przewidujemy wysokie temperatury w ciągu następnych godzin. Mijamy po drodze niedawno odwiedzany Europa Park i miasta, które znamy, które mieliśmy okazję zwiedzić. Kierujemy się na Lyon i gdyby nie mijana przez nas rzeka Ren, nie dałoby się zauważyć że gościmy już we Francji. Nie ukrywam, że ten kraj zajmuje na mojej liście szczególne miejsce.
Pomijając niesamowite widoki, jakie mamy okazję zobaczyć jadąc autostradą, ten kraj urzeka swoją otwartością a francuzi sympatią, serdecznością i pozytywną a energią, jaka od nich emanuje. Dziś czas nas nie goni, możemy zjeść śniadanie na ładnym i zadbanym parkingu, jakich we Francji nie brakuje. W przeciwieństwie do Niemieckich, tu jest czysto i przyjemnie. Toalety są darmowe i schludne. Naszą dodatkową atrakcją, jest obserwowanie jak nasz maltańczyk z pełnym zaangażowaniem biega po trawniku i szuka nornic. Upodobała sobie przeszukiwanie małych nor, co z boku wygląda dość zabawnie.
Podróż przez Francję to ciekawe doświadczenie, mijamy sporo zamków i ruin. Widok wciąż się zmienia, człowiek z każdym kilometrem coraz bardziej lubi ten kraj. Zdecydowanie Francja opiera się na rolnictwie, najczęstszym widokiem za oknem są łąki, pastwiska i pola. Krowy i konie luzem pasą się na ogrodzonych wybiegach. Mijamy też raz bogatsze i bardziej zadbane miasteczka, by znów przejechać przez miejsca mniej odnowione i widać zdecydowanie uboższe.
Temperatura rośnie, zbliżamy się do miejsca rozładunku i mamy jeszcze sporo czasu. Postanawiamy odpocząć i skorzystać z prysznica na stacji benzynowej. Parkujemy tuż obok aeroklubu, gdzie obserwujemy samoloty, które manewrują nad naszymi głowami. Większe maszyny mamy okazję zobaczyć, gdy przejeżdżamy obok lotniska w Lyonie.
Ten upalny dzień kończymy na parkingu w L’Isle d’Abeau. Mimo późnego popołudnia temperatura nie spada, wręcz przeciwnie. Jest duszno i nawet kolejny prysznic nie pomaga. Z niecierpliwością czekamy aż zajdzie słońce i nadejdzie fala chłodu. Jednak zimny powiew wiatru pojawia się dopiero w nocy, gdy w górach przechodzą burze. Wówczas udaje się nam zasnąć i odrobinę odpocząć.

czwartek, 18 czerwca 2015

Francja - podróż wielką ciężarówką cz.1

Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem opisania podróży, ale nie takiej zwyczajnej, ale z punktu widzenia pasażera dużej ciężarówki. Opisania wszystkiego z wyższego punktu siedzenia. No to w drogę... to pierwszy raz gdy my – rodzice, wyjeżdżamy a dzieci zostają w domu. Oczywiście pod panowaniem babci. To kolejna moja wycieczka tym wielkim kolosem, dlatego wiem, że nie należy zabierać zbyt wielu rzeczy. Za każdym razem słyszę: „on nie jest z gumy”. Zakupy zrobione, pies spakowany, aparat i ruszamy. Dziwnie samemu, bez dzieci, ale czasami taka rozłąka dobrze robi. Po przepakowaniu wszystkiego, okazuje się że nie jest tak źle. Kabina wytrzymała i zachowała pierwotne rozmiary. Nie pękła w szwach. Tankujemy i ruszamy. Na początek Tomaszów Mazowiecki i Fabryka Płytek Pradyż. Po drodze buja, rzuca, ale z góry lepiej widać. Człowiek ma wrażenie że siedzi na tronie. Piesek potrzebuje odrobiny czasu, aby się przyzwyczaić do hałasu i zupełnie innych odgłosów. Jutro będzie już lepiej, dzisiaj nie schodzi z kolan. Bacznie obserwuje każdy ruch za oknem.
Goni nas czas, więc po załadunku ruszamy dalej – kolejny punkt to Pyskowice. Robi się ciemno, na autostradzie ruch spory. Jedziemy maksymalnie 90km/h, jak to w języku kierowców się mówi , jest „kaganiec” i więcej się nie da. Oczywiście jeżdżą z różną prędkością, a to za sprawą nie tylko mocy silnika, ale ciężkości ładunku jaki mają na przyczepie. Wyprzedzają się nawzajem i zwalniają i tak w kółko. Ile razy niejeden z nas używał ciężkich słów, gdy taki olbrzym zajechał mu drogę, lub przez „godzinę” wyprzedzał innego kolosa, blokując pasy na drodze. Jednak powiem tak, czy to za kierownicą małej osobówki czy auta ciężarowego, siedzi człowiek. To on podejmuje decyzje, raz mądre a raz głupie. Nie ma znaczenia czym jedziemy, jeździmy myśląc o tych co z boku, z tyłu i z przodu. Po drodze stajemy na krótką przerwę, bo pęcherz ma swoją pojemność a i pies chce pobiegać. Mijamy uśpioną Częstochowę i małe wioski. Na jezdni nie dziwią lisy spacerujące środkiem, ale pani, która o północy idzie z wózkiem na totalnym odludziu. Nieoświetlona, bez kamizelki i innych odblasków, praktycznie niewidoczna. Głupota czy taka potrzeba, ciężko ocenić, ale jedno jest pewne – zupełny brak wyobraźni. Udało nam się ostrzec przez CB radio jadący z przeciwka samochód, że po jego stronie paraduje człowiek. Słów jakich użył mijając tę panią, nie zacytuję. Narażała nie tylko siebie, ale i dziecko jakie znajdowało się w wózku. Dzień kończymy o 1 w nocy. Nie szłam piechotą a padam z nóg...
Dzień drugi naszej wyprawy zaczynamy o 7:30. Czeka nas sporo kilometrów do pokonania. Poranna toaleta odbywa się przy pomocy miski z wodą, gdyż w tym miejscu , nie ma możliwości skorzystania z łazienki. Najczęściej kierowcy starają się parkować na długie przerwy w miejscach, gdzie są dostępne sanitariaty. Większość firm, czy to w Polsce czy za granicą, oferuje dostęp do łazienek, gdzie można skorzystać z prysznica. Ogólnie muszę zaznaczyć, że zawodowi kierowcy a na pewno 90% z nich to pedanci. Bardzo dbają o siebie a już przesadnie o swoje auta. Nie ma co się dziwić, to ich domy i nie te drugie, ale pierwsze. To w nich spędzają najwięcej czasu. Sprzątają w nich, gdy wsiadają zmieniają buty i jak mogą tak je upiększają. Obecnie praktycznie każdy ma telewizor, laptop lub tablet. Samochody są wyposażone w lodówki czy nawet kuchenki mikrofalowe. Ja zdecydowanie powiększyłabym jeszcze kabiny i wstawiła stoliki. Po odświeżeniu i szybkich zabiegach kosmetycznych, słodziutkiej kawie, ruszamy do miejsca załadunku. To odległość około 100km. Pies już zadowolony, spokojnie stoi na kolanach, albo zajmuje tylna kanapę.
Przejeżdżając przez te małe i większe miejscowości dochodzę do wniosku, że nasz kraj bardzo się zmienia. Zdecydowanie na lepsze. Wszyscy narzekają, ale porównując nasze miasto do tych mijanych, różnicy nie da się nie zauważyć. Odnowione drogi, ulice, budynki i jakoś tak kolorowo, czysto i widać urokliwość tych miejsc. Dużo zieleni, coś się w tych miejscach dzieje, coś zmienia. Na drogach roboty, jest to uciążliwe, ale to potrzebny krok do lepszej przyszłości. Nie powiem, są jeszcze drogi, którymi przyszło nam jechać, gdzie dziura goniła dziurę. A pies podskakiwał na kolanach. Jednak większość to proste i odnowione trasy.
Czas załadunku to chwila na rozprostowanie nóg i krótki spacer z psem. Ludzie generalnie zaskoczeni są widokiem małego, białego czworonoga siedzącego w oknie ciężarówki. Z uśmiechem spoglądają na psa i nie mogą się nadziwić. Po godzinie ruszamy dalej. Krajobraz się zmienia. Zbliżamy się do Opola. Po drodze zwracam uwagę na ładne i odnowione domy, ale również na sporą ilość niezamieszkanych gospodarstw. Mijamy kilka ładnie wyglądających parkingów . Pod Wrocławiem psuje nam się pogoda, zaczyna padać deszcz i 45 minutową przerwę zmuszeni jesteśmy spędzić w kabinie. Bo czas pracy kierowcy jest sztywno uregulowany tzn. 4,5 godziny jazdy i koniecznie 45 minut przerwy, następnie 4,5 godziny pracy i minimum 11 godzin odpoczynku. To czas jest głównym wyznacznikiem tego zawodu. Ciągłe przeliczanie i pilnowanie by nie przekroczyć minut pracy, to jedno z głównych zadań kierowcy, gdyż kary za ich lekceważenie są dość wysokie i nieopłacalne.
Siedząc wysoko w kabinie udaje się zobaczyć więcej niż z poziomu osobówki. Jednak i z tak wysoka nic nie widać za wielkimi ekranami, ustawionymi przy autostradach. Pewnie nie tylko mnie dziwi to, że tak drogie zasłony są ustawiane wzdłuż tras i to w miejscach nie do końca wytłumaczalnych . Rozumiem ich sens, gdy za nimi są domy, firmy czy inne zabudowania. Jednak zupełnie nie mogę pojąć, jaki sens ma stawianie ich, gdy odgradzają pola lub lasy. W wielu krajach częstym rozwiązaniem, oddzielenia ruchliwej trasy od np. sadów czy gospodarstw są naturalne przegrody z nasypów porośniętych roślinami lub zwyczajny rząd krzaków. Jest to przyjemniejsze dla oka kierowcy i jego pasażera i mam tu na myśli wszystkich użytkowników autostrad i z tych dużych i tych małych aut. Narzekając na to co mamy dziwnego i zbędnego przy drogach, dodam – banery i reklamy. Ilość tych wielkich, kolorowych bilbordów i plakatów i tego co zasłania nam widok na piękniejsze przydrożne szczegóły jest zatrważająca. Rozumiem reklama, ale są jakieś granice rozsądku. Czasami chciałoby się uwiecznić jakiś widoczek na zdjęciu, ale nie ma szans, bo wciąż widzimy na pierwszym planie czyjąś wielką twarz, albo nazwę banku. Jednak im bliżej granicy z Niemcami, tym mniej tych upiększeń. Można już zobaczyć jelonki na polach czy jastrzębie krążące nad drogą.
Dzień kończymy na parkingu przy granicy. Tu można skorzystać z prysznica i się odświeżyć, zrobić ostatnie zakupy, wypić kawę lub zjeść coś ciepłego. Jednak w większości przypadków kierowcy sami sobie gotują w ramach oszczędności. Często, gdy stoją na parkingach przez kilka godzin, spotykają się i wspólnie organizują posiłki. Faceci chętnie się zaprzyjaźniają, mimo iż na CB Radiu często się kłócą i wygłaszają swoje poglądy. Wedle uznania, czasami mądre a czasami zwyczajnie głupie. Mając okazję posłuchać kilku takich wypowiedzi na różne tematy, zastanawiam się gdzie są granice ludzkich narzekań, obłudy i głupoty... Pogoda dopisuje. Odświeżeni, najedzeni, kończymy dzień. Jutro rano ruszamy dalej...

wtorek, 2 czerwca 2015

Francja - wieczór - idealna pora na spacer po miasteczku

Najczęściej do zwiedzania zabieramy sie tuż po śniadaniu, udząc się że nie będzie tłoku lub w spokoju uda nam się zobaczyć więcej niż zakłada nasz plan. W dni wolne od pracy, w okresie wiosenno - letnim nie ma szans. Chyba, że zaczniemy zwiedzać po kolacji. My postanowiliśmy zobaczyć nasze ulubione fracuskie miasteczko Eguesheim, zaraz po zmroku. Zaskoczeni ciszą, spokojem i pustkmi na uliczkach, mogliśmy swobodnie pospacerować, wchłaniająć cudowny klimat tego miejsca.
Echo odbijających się kroków, po brukowanych uliczkach, przypominało że, tutejsze budowle pamiętają lata XV wieku, a pierwsze wzmiankio tym miejscu w księgach pojawiają się w 720 r n.e . Oświetlone kolorowe domy, wesołe głosy dobiegające z zapełnionych winiarni i klekot bocianów, które umiejscowiły się na dachu kościoła, są czymś niebywałym. Miasto wieczorem pokazuje nam to, chcego nigdy nie zauważylibyśmy w ciągu dnia. Miałam nadzieję, że bedę mogła spojrzeć przez okna do jakiegoś wnętrza i zobaczyć jak ludzie mieszkają, jak w takich malutkich i niskich domkach wyglądają kuchnie czy pokoje, ale okazało się, że w wiekszości okien było ciemno.
Zachęcam do takich wieczornych spacerów, nie wejdziemy do muzeów czy galerii, ale napewno uda nam się zobaczyć takie miejsca z zupełnie innej ciekawszej strony, nie zwiedzimy zamków, jednak może jakaś postać postanowi nam się sama pokazać w jakimś oknie. W takich miejscach wszystko jest możliwe.